Przełom roku obfitował w szereg wydarzeń wokół LOT – u. Można wręcz powiedzieć, że w ostatnim okresie nad tą spółką wisi swoiste fatum. Nie dość, że jej kondycja finansowa od wielu lat jest tragiczna (po raz ostatni spółka osiągnęła zysk w 2007 r.), to wszelkie próby przeprowadzenia restrukturyzacji w spółce nie przyniosły zamierzonych efektów finansowych. Dodatkowo LOT, podobnie jak wiele innych linii lotniczych, dotkliwie odczuł skutki trwającego do chwili obecnej kryzysu finansowego, co przełożyło się na jego złe wyniki finansowe – w szczególności w 2008 r., kiedy jego strata wyniosła aż ok. 732 mln zł. Pomimo tego, że w kolejnych latach straty firmy były już nieco mniejsze, to ich kumulacja przez kilka lat spowodowała, że spółka nie była w stanie regulować swoich zobowiązań. W rezultacie doprowadziło to do sytuacji, w której zmuszona została ona do ubiegania się o pożyczkę od Skarbu Państwa tj. swego większościowego akcjonariusza posiadającego ok. 2/3 akcji w spółce.
Pomimo że wnioskowana kwota pożyczki miała pierwotnie opiewać na kwotę ok. 1 mld zł, to pod koniec grudnia ub.r. przekazano jej pierwszą część – 400 mln zł. Co ciekawe rząd zdecydował się na powyższy krok, pomimo braku niezbędnej zgody ze strony Komisji Europejskiej. Dlatego też rodzić to może poważne konsekwencje ze strony Komisji Europejskiej w przypadku uznania udzielonego wsparcia jako niedozwoloną formę pomocy publicznej.
Jak mówi znane przysłowie „nieszczęścia chodzą parami”, co w przypadku LOT-u sprawdza się aż zadziwiająco dobrze. Oprócz problemów finansowych w spółce w ostatnich dniach pojawił się również problem z nabytymi niedawno dreamlinerami. Kilka dni temu bowiem zarówno amerykańska, jak i europejska agencja bezpieczeństwa lotniczego – zakazały użytkowania Boeingów 787 dopóki ich producent nie udowodni, że spełniają one odpowiednie normy bezpieczeństwa. W efekcie generuje to kolejne straty dla spółki, które ewentualnie w przyszłości mogą zostać zrekompensowane odszkodowaniem od producenta za wykryte wady techniczne samolotów.
Ze strony rządu widać raczej chęć ratowania LOT-u o czym świadczy chociażby udzielona mu pożyczka. Co więcej nie brakuje również chętnych do zajęcia się restrukturyzacją LOT-u, bowiem na ogłoszony konkurs na stanowisko prezesa spółki zgłosiło się blisko 30 kandydatów. Po przeprowadzonej selekcji kandydatur na tzw. „krótkiej liście” znalazło się 5 pretendentów do objęcia prezesowskiego fotela. Czy wśród nich znajdzie się osoba, która będzie w stanie dokonać niezbędnej restrukturyzacji LOT-u ? Zobaczymy zapewne w nieodległej przyszłości. Póki co konkretnej i jasnej koncepcji restrukturyzacji spółki nie widać zarówno ze strony rządu, jak i kandydatów na przyszłego prezesa LOT-u. Być może poznamy je już niebawem, bowiem w chwili obecnej trwają prace międzyresortowe w tym zakresie, zaś kandydaci na stanowisko prezesa LOT-u 4 lutego br. mają przedstawić swoje pomysły na ratowanie spółki.
Pozostaje więc mieć tylko nadzieję, że rząd z równie wielką troską z jaką ofiarowywał LOT-owi publiczne pieniądze, zadba również o to, aby w najbliższym czasie wróciły one z powrotem do budżetu państwa – tak jak przewidują to warunki udzielonej pożyczki. Wszakże każdy statystyczny Polak pożyczył LOT-owi jakieś ok. 10,37 zł. Z jednej strony nie jest to wiele, z drugiej zaś warto się zastanowić, czy działania związane z udzielaniem wsparcia dla LOT-u mają rzeczywiście sens. Czy tak naprawdę nie będzie to jedynie chwilowy zastrzyk gotówki, który pozwoli jedynie przedłużyć postępującą już od wielu lat agonię tej firmy ? Pomimo że pozwolenie na taką „gospodarczą eutanazję” ze strony państwa nie jest wskazane – w szczególności w ostatnim okresie, kiedy polska gospodarka zaczyna coraz bardziej „hamować” i utrzymanie dotychczasowych miejsc pracy jest niemalże na „wagę złota” – to podejmując próbę reanimacji LOT-u trzeba wiedzieć przynajmniej, jak tego dokonać. Same dobre chęci ze strony rządu czy władz spółki nie wystarczą, bo jak mówi znane przysłowie „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. Dlatego też zarówno rząd, jak i nowy prezes LOT-u, decydując się na swoistą „reanimację” LOT-u, powinni wykazać się postawą godną prawdziwego lekarza, który w swoich działaniach kieruje się zasadą „primum non nocere”. A w dodatku będzie miał odpowiednią wiedzę i umiejętności, które sprawią, że „reanimowany pacjent” nie dość, że przeżyje powyższy zabieg, to stanie się na tyle zdrową spółką, aby jej dalsze życie nie musiało być sztucznie podtrzymywane za pomocą „respiratora publicznych pieniędzy”.