We wrześniowym numerze Przeglądu Prawa Handlowego ukazał się tekst prof. A. Kidyby pt. „Kilka uwag o potrzebie zmian przepisów regulujących spółki osobowe”. Na naszym blogu doczekał się już krytycznego komentarza Andrzeja Tropaczyńskiego. Dziś i ja chciałbym się podzielić z Państwem kilkoma ogólnymi refleksjami, jakie wywołała u mnie lektura tego opracowania.
We wprowadzeniu prof. Kidyba pisze o niebezpieczeństwie „wyhamowania zainteresowania spółkami osobowymi”. Teza ta budzi zastrzeżenia. O jakim bowiem zainteresowaniu mowa? Wg rocznika statystycznego 2011 w 2010 r. spółek jawnych było prawie 10 razy mniej niż spółek z o.o. Spółek akcyjnych jest mniej więcej tyle samo, co komandytowych. Spółek partnerskich oraz S.K.A. jest z kolei tak mało, że nawet nie warto tych liczb przybliżać. Zainteresowanie spółkami osobowymi nigdy więc nie rozpędziło się na tyle, abyśmy mieli do czynienia z rzeczywistym „wyhamowaniem zainteresowania” takimi formami prowadzenia działalności. Dotyczy to zwłaszcza spółki partnerskiej oraz S.K.A.
Jak zauważa sam autor , ta ostatnia spółka stała się „hitem”, ale wyłącznie ze względów podatkowych. Zwłaszcza od ca. 2006 r., kiedy zaczęły funkcjonować pierwsze FIZANy. Poza tym aspektem, w praktyce jest to forma dość konsekwentnie ignorowana ze względu na konieczność stosowania uciążliwych przepisów o spółce akcyjnej. Na marginesie, prof. Kidyba zauważa, że liczba S.K.A. w Polsce odstaje od liczby tych podmiotów w Niemczach. Pokuszę się o tezę, że źródłem tych odmienności są właśnie prawo podatkowe oraz dość unikalne w skali Europejskiej możliwości tworzenia struktur podatkowych w Polsce. Przykładowo, w Republice obowiązuje ogólne prawo zakazujące tzw. optymalizacji podatkowych. Innymi słowy, nie jest legalne korzystanie z innych jurysdykcji włącznie dla celów podatkowych. W Polsce jest inaczej.
Podsumowując wątek, zainteresowanie spółkami osobowymi, przynajmniej w branży prawniczej, i propagowanie tych podmiotów wśród przedsiębiorców to zasługa tylko i wyłącznie jednostopniowego opodatkowania. Ma się to wkrótce zmienić w odniesieniu do S.K.A. (vide: mój ostatni wpis). Jeżeli ta nowelizacja wejdzie w życie, nikt zdrowy na umyśle w tym kraju S.K.A. nie założy.
Co interesujące, spółce z o.o. popularnością dorównuje spółka cywilna, która spółką jest tylko z nazwy. Dzieje się tak pomimo wyraźnych wysiłków ustawodawcy do zdegradowania tej formy prowadzenia działalności, celem jej wykorzenienia. Niestety, najwyraźniej ani przedstawiciele doktryny, ani ustawodawca do rocznika statystycznego nie zaglądają. Również na marginesie można zauważyć, że aktualnie spółki ciche, czyli mówiąc krótko odpowiednio skrojone umowy cywilnoprawne, funkcjonują w praktyce. Zob. np. http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/388956,jak_powstaje_i_dziala_spolka_cicha.html,2
Wydaje się, że motywem przewodnim wywodu prof. Kidyby jest potrzeba poszanowania odrębności między poszczególnymi kategoriami spółek prawa handlowego. Autor nie wyjaśnia jednak z czego ta potrzeba wynika. W moim odczuciu jest to teza nie do obrony. Regulacje prawa handlowego nie powinny bowiem koncentrować się poszanowaniu dogmatycznych podziałów czy budowaniu na siłę popularności (chybionych) rozwiązań, tylko na wspieraniu rozwoju przedsiębiorczości. Rezultat ten osiąga się przez umożliwianie podejmowania działalności gospodarczej w sposób jak najbardziej elastyczny i racjonalny. Potrzebne są rozwiązania hybrydalne, kreatywne i przyjazne, zwłaszcza dla nowych i młodych przedsiębiorców. W krajach, gdzie kapitalizm tradycyjnie kwitł, takie wehikuły z powodzeniem funkcjonują. O tym poniżej.
W mojej ocenie, w KSH „skopane” są fundamentalne odmienności między spółkami osobowymi a kapitałowymi. Tradycyjną siłą tych pierwszych była dominacja przepisów o charakterze dyspozycyjnym oraz mało sformalizowane funkcjonowanie, w imię zasady caveat emptor. W polskim systemie prawnym, wraz z nadaniem sądom roli „strażnika obrotu”, obie te cechy są degradowane. Przykładowo, spółki osobowe powinny powstawać bez potrzeby wpisu do rejestru. Wpis ten powinien mieć charakter deklaratoryjny. Nie byłoby wówczas potrzeby debatowania o kuriozalnych koncepcjach typu „spółka osobowa w organizacji”. Podobnie jest z propozycjami dotyczącymi zbycia tzw. udziału spółkowego. Zawiadomienie spółki o zbyciu – tak. Konstytucyjny wpis do rejestru – nie. Dla zapewnienia „bezpieczeństwa obrotu” należałoby wykorzystać raczej dostępną armię notariuszy, a zasadniczo ograniczyć zastosowanie rejestru do spraw fundamentalnych i wobec spółek osobowych przyjąć jako zasadę deklaratoryjny charakter wpisu.
Profesor Kidyba rozważa dalej zagadnienie spółki osobowej z jednym wspólnikiem. Pomysł ciekawy, choć budzący pewne oczywiste zastrzeżenia. No bo jak pogodzić taką formułę z istotą spółki osobowej, którą jest właśnie „substrat osobowy”? Poza tym można przecież mieć bez problemu jednoosobową spółkę z o.o.? Po co miałby zakładać dla siebie spółkę osobową i narażać swój majątek osobisty, kiedy mogę założyć sp. z o.o.? Nikt racjonalny, a biznes taki właśnie jest, nie wybierze rozwiązania irracjonalnego.
W tym kontekście warto wskazać na rozwiązania anglosaskie. W jurysdykcjach amerykańskich funkcjonuje tzw. limited liability company (LLC), zaś w Wielkiej Brytanii limited liability partnership (LLP). Są to hybrydowe formy działalności, oferujące to co najlepsze, czyli: 1) ograniczenie odpowiedzialności wspólników do wniesionych przez nich wkładów, co następuje przez przyznanie spółce osobowości prawnej (wspólnicy nie ponoszą solidarnej odpowiedzialności za działanie lub zaniechanie pozostałych wspólników); 2) funkcjonowanie spółki oraz zarządzanie nią podlega co do zasady przepisom o spółkach osobowych (ang. partnership); 3) spółkę może założyć każdy w dowolnym, prawnie dozwolonym celu gospodarczym; oraz 4) spółka jest transparentna podatkowo.
W konsekwencji, bez względu na walor rozważań szczegółowych, konkluzje autora, że:
„[…] spółki osobowe powinny, zgodnie ze swoją nazwą, opierać się na substracie osobowym, co łączyć należy ze szczególnie określonymi prawami i obowiązkami, i nie powinny „aspirować” do spółek kapitałowych. Dlatego faktyczne zacieranie granic między spółkami osobowymi a kapitałowymi (chodzi o prace nad spółką z o.o. bez kapitału zakładowego) nie powinno być oceniane pozytywnie.”,
muszę uznać za nietrafne.
Dr Bartosz Karolczyk, LL.M. Współzałożyciel ssyp.kylos.pl/korpo. Absolwent oraz stypendysta polskich, jak również amerykańskich wydziałów prawa. Entuzjasta komparatystyki prawniczej w obszarze procesu cywilnego. Praktykuje w Warszawie w dziale postępowań spornych kancelarii Domański Zakrzewski Palinka. Regularnie udziela się naukowo oraz społecznie.
Uwzięliście się na prof. Kidybę nie ma co 🙂 tymczasem w tym samym numerze PPH np. prof. Frąckowiak poświęcił cały artykuł na przedstawienie zagrożeń dla popularności spółek osobowych z konkluzją, że to źle. Co z jego tezami? Szczególnie ciekawa jest ta, w odniesieniu do reformy kapitału zakładowego spółki zoo – mianowicie prof. uważa, że projekt noweli to faktyczne przesunięcie ryzyka prowadzenia działalności z przedsiębiorcy na wierzyciela. Ciężko się z tym zgodzić w szczególności biorac pod uwagę obecne regulacje i te zabawne 5000 minimalnego kapitału :), ale wątek rozważań w kontekście całego systemu ochrony wierzycieli – niezwykle interesujący. Szczególnie, że nadchodzi rewolucja i próby odejścia od kapitału zakładowego będą coraz silniejsze (mamy projekt noweli w zakresie sp. zoo, ale warto tez przypomnieć, że obowiązujący system już w 2008 r. doznał wyłomu w postaci art. 345 KSH (financial assisntance) gdzie mówi się o teście wypłacalności – czyli pewnej alternatywie dla kapitału zakładowego.