Polskie piśmiennictwo prawnicze zostało wzbogacone przez dr. Arkadiusza Radwana pozycją niepospolitą. Monografia „Ius dissidentium. Granice konsensusu korporacyjnego i władzy większości w spółkach kapitałowych”, ogłoszona przez Wydawnictwo C.H.Beck w serii „Instytucje prawa prywatnego” (Warszawa 2016, cena 189 zł)) zasłużyła na szczególną uwagę tematem, jakiego dotyczy; rozmachem, z jakim ów temat podejmuje; oraz wnikliwym charakterem analizy, jakiej ów temat poddaje. Podziwu dla tego wyjątkowego dzieła nie umniejsza przestroga, jaką kieruję do odbiorców: tekst nie jest łatwy w lekturze, liczy kilkaset stron gęsto utkanych przypisami przywołującymi literaturę i orzecznictwo; narracja często odsyła do poprzedzających lub następujących partii wywodu; rozważania zawierają potężną dawkę teorii i filozofii prawa oraz uwag o naturze spółki; wreszcie – całość jest mocno nasycona erudycją. Wspomniane przymioty omawianego dzieła zobowiązują do uważnej nawigacji po jego kartach.
Tytułowe ius dissidentium to w dosłownym przekładzie ustawowe prawo wspólników (akcjonariuszy) do odłączenia się, za słuszną spłatą, od spółki w obliczu mającej ją dotknąć fundamentalnej zmiany korporacyjnej. Autor postuluje wprowadzenie na grunt prawa terminu „dysydenci”, obejmującego „schizmatyków”, „rozłamowców”, „którzy kwestionują nową postać konsensusu korporacyjnego i dlatego decydują się na odszczepienie od korporacji” (s. 288). Chodzi o sytuacje, w których wspólnik lub grupa wspólników, z istoty rzeczy mniejszość, decyduje się na wyjście ze spółki w następstwie braku zgody na zmianę, której dysydenci nie są w stanie przeciwstawić się siłą swoich głosów.
Rozważania o prawie dysydentów prowadzą na obszar gęsto usiany nieścisłościami terminologicznymi. Autor stawia im czoła, punktując wątpliwości względem niedoskonałości języka prawnego (tego, jakim posługują się akty normatywne) i prawniczego (tego, jakim posługują się prawnicy opisując znaczenie przepisów i stosując je). Nie chodzi o terminologię wyłącznie rodzimą; w perspektywie komparatystycznej Arkadiusz Radwan przedstawia omawiane zagadnienie w świetle kilkunastu (!) światowych systemów prawnych. Jego badania prawnoporównawcze, jak pisze w recenzji wydawniczej prof. Stanisław Sołtysiński, „nie są oderwane od historycznego, kulturowego i instytucjonalnego kontekstu”. Recenzent zwraca też uwagę na dwie inne cechy pracy: pierwsza to „częste sięganie do teorii prawa cywilnego, a także prac z dziedziny logiki formalnej i metodologii nauk”, inna to „pogłębiona analiza problematyki ekonomicznej badanych instytucji” (prawnych). Podzielam te opinie.
Obfitość cytowanej literatury i przywoływanego orzecznictwa budują mylne wrażenie, jakoby temat był już wszechstronnie omówiony przez piśmiennictwo, rozstrzygnięty przez judykaturę. Lecz doktryna najczęściej ledwo dotyka istoty tematu, bądź zbywa go przyczynkami, także orzecznictwo nie objęło go jeszcze w pełni, wobec tego bogactwo aparatu naukowego zdaje się działać na szkodę Autora, maskując pionierski charakter omawianej pracy.
Wewnętrzna struktura wywodu jest, jak wspomniałem, złożona i trudna. Tekst składa się z części (jest ich dziewięć), te z rozdziałów (od dwóch do czternastu), rozdziały dzielą się na paragrafy, przy czym numeracja paragrafów – nierzadko obszernych treściowo, dążących do objęcia w sposób wyczerpujący rozważanej kwestii – jest ciągła, prowadzona ponad podziałami na części i rozdziały. W częściach od I do VIII zawarto ich 160; jedynie część IX (wnioski finalne) ma inną budowę. Rozdziały prezentujące wnioski de lege lata i wnioski de lege ferenda zawierają uwagi ujęte w punkty. Użytecznym przewodnikiem po całości jest szczegółowy spis treści (17 stron!), tak starannie dopracowany, że można już nie korzystać z indeksu rzeczowego (5 stron).
W założeniu spółka jest koncertem zgodnych interesów jej uczestników. W praktyce w wielu spółkach, zwłaszcza kapitałowych, łatwo dostrzec sprzeczność pomiędzy założeniem o rządach większości oraz założeniem o harmonijnym poszanowaniu praw mniejszości. Decyzje wyrażające interesy większości często bywają podejmowane nawet bez oglądania się na interes mniejszości lub poszczególnych jej grup. Mniejszość bywa uważana za „pasażerów na gapę”. W wielu sytuacjach prawo grodzi większości drogę do wszechwładzy, bierze pozostałych wspólników w ochronę przed pokrzywdzeniem. W innych pozostawia sprawy do rozstrzygnięcia społeczności wspólników, nie zawsze bowiem może skutecznie chronić partykularny interes wspólnika lub grupy wspólników, nie zawsze też ów interes na ochronę zasługuje. Wspólnik, który nie zgadza się na zmiany, jakim poddawana jest spółka, zwłaszcza jeżeli mają one charakter zasadniczy, fundamentalny, nierzadko pragnie z niej wyjść, co wcale nie bywa proste. I często łączy się ze stratą majątkową. Tu tkwi istota problemu iuris dissidentium. Przy czym prawo wyjścia (ustąpienia) wspólnika nie jest absolutem; mogłoby ono przecież burzyć stałość i stabilność układu właścicielskiego. Nie istnieje katalog powodów dopuszczających lub ułatwiających owo ustąpienie, aczkolwiek najczęściej wspólnik pragnie opuścić spółkę z obawy przez ekonomicznymi konsekwencjami zachodzących w niej zmian (lub zmiany).
Mec. Arkadiusz Radwan, czynny prawnik, założyciel i prezes cenionej Fundacji Allerhanda, osadził wywód w realiach rynkowych. W ich świetle prawo ustąpienia ze spółki napotyka niekiedy na praktyczne trudności, narastające wprost proporcjonalnie do potrzeby ustąpienia. Pragnienie wyjścia ze spółki bywa podyktowane działaniami żywiołów rynkowych, jak fuzje i przejęcia, zwłaszcza transgraniczne, podziały lub przekształcenia spółki, delisting… Powodem może być także przedłużenie czasu trwania lub reaktywacja („cofnięcie” likwidacji przed ostatecznym rozwiązaniem) spółki, zmiany kapitałowe, wprowadzenie ownership ceiling, scalenie lub split akcji, jeżeli miałoby to skutkować pokrzywdzeniem akcjonariusza, uporczywe niewypłacanie dywidend – i tak dalej: opracowany przez Autora katalog źródeł praw wyjścia liczy 32 pozycje (s. 138 – 140).
Temat ma wprawdzie bogate zaplecze teoretyczne, ale jego przydatność jest w polskich realiach wątpliwa. „Wynika to stąd, że teorie te zostały w większości sformułowane w nauce amerykańskiej, która wychodzi od odmiennej struktury własnościowej korporacji, czego konsekwencją jest też odmienny model ustrojowy (corporate governance) spółki kapitałowej. O ile przeważającą strukturą własnościową w USA jest akcjonariat rozproszony, o tyle w Europie kontynentalnej, w tym także w Polsce, dominuje własność skoncentrowana charakteryzująca się występowaniem w spółce wspólnika większościowego. Pochodną wymienionych różnic w strukturze własnościowej jest inny przebieg linii tzw. konfliktu agencyjnego (agency conflict) – o ile w modelu własności rozproszonej podstawowym problemem jest mitygowanie konfliktu interesów na linii zarząd – akcjonariusze, o tyle w modelu własności skoncentrowanej na czoło wysuwa się konflikt większość – mniejszość” (s. 400-401).
Na marginesie dodam, że sprawę komplikuje pewna wstydliwa osobliwość polskiego rynku kapitałowego. Otóż utarło się, zapewne za chytrą poradą prawników, zawierać w statutach nadmiernie rozbudowany opis przedmiotu działalności spółki, często obejmujący nawet sto kilkadziesiąt pozycji PKD. Inwestorzy, także instytucjonalni, mają zwyczaj wchodzenia do spółek bez zwracania należytej uwagi na ich założenia ustrojowe, na zastawiane w statutach pułapki na wspólników lub na ukryte tam dziury, przez które wyciekają ze spółek pieniądze. W takiej sytuacji, jeżeli spółka zmieni – nawet radykalnie – swój profil zarzucając, powiedzmy, produkcję komputerów i podejmując w to miejsce inne dopuszczone statutem dziedziny działalności, jak żegluga morska, wyrąb lasów lub pośrednictwo finansowe, niezaprzeczalnie dojdzie w niej do „fundamentalnej zmiany korporacyjnej”. Niemniej wspólnicy, którzy owej fundamentalnej zmiany nie zaakceptują, nie będą mogli skorzystać z procedury wykupu akcji na podstawie art. 416 § 3 Ksh. Autor słusznie odrzuca formalistyczne rozumienie „istotnej zmiany przedmiotu działalności spółki” nawiązujące jedynie lub głównie do pozycji w PKD, a za zmianę uzasadniającą zastosowanie prawa dysydentów uznaje przebranżowienie spółki (s. 610).
Płynące z poszczególnych partii wywodu wnioski cząstkowe dla tematu pracy są zaprezentowane w paragrafach, w których zostały wywiedzione. Wnioski końcowe sformułowane na gruncie prawa obowiązującego kwalifikują prawo dysydentów jako osobną instytucje prawną. Dotycząc szczególnego prawa wyjścia ze spółka, instytucja ta może być uznana za środek ochrony ex ante, czyli mający zastosowanie (w postaci wykupu) przed planowaną zmianą korporacyjną, która dysydentów już nie dotknie. Innymi słowy: „Ius dissidentium chroni wspólników mniejszościowych przed ‘odnalezieniem się’ w spółce, która fundamentalnie różni się od tej, na udział w której wyrazili zgodę” (s. 604; napisałbym raczej „na udział w jakiej” – ASN).
Zaliczając (słusznie) ius dissidentium do kategorii praw mniejszości, Autor (słusznie) przeciwstawia się próbom ograniczania katalogu praw mniejszości do praw określanych przezeń (trafnie) jako „progowe”, czyli przysługujące wspólnikom reprezentującym określony udział w kapitale zakładowym bądź ogólnej liczbie głosów. Opowiada się natomiast za szerokim ujęciem praw mniejszości, „zgodnie z którym prawa te obejmują wszelkie uprawnienia służące ochronie wspólników mniejszościowych: zabezpieczenie ich praw i interesów w spółce przed uszczerbkami mogącymi wynikać z działań, w tym zwłaszcza decyzji korporacyjnych, podejmowanych przez większość, nie tylko takich, które przybierają postać nadużyć, ale także tych, które trudno poddać takiemu wartościowaniu, ale które przez wzgląd na ich wagę, prowadzą do rewizji fundamentów pierwotnego konsensusu korporacyjnego, wbrew subiektywnej preferencji mniejszości” (s. 605-606). Tu dwie uwagi o przytoczonym fragmencie zdania: po pierwsze, jest on reprezentatywny dla stylu Autora; po drugie, dopatruję się w tym stylu wpływów prof. Maurycego Allerhanda (to nie złośliwość, raczej komplement).
Kolejna kwestia to cena wykupu udziałów dysydentów. Autor opowiada się za „ceną godziwą”, a nie ceną ustaloną przez biegłego, podlegającą kontroli sądowej. Przepisy wyłączające środek odwoławczy od orzeczenia sadu rejestrowego zapadłego w sporze na tle wysokości spłaty ustępujących wspólników są ewidentnie niezgodne z Konstytucją.
Wnioski de lege ferenda wskazują na potrzebę rekodyfikacji praw dysydentów. Jest to postulat w założeniu słuszny, mam jednak wątpliwości w kwestii obwarowania prawem dysydentów uchwał mających za przedmiot wprowadzenie do umowy/statutu spółki klauzuli arbitrażowej – otóż m.zd. nie będzie to eo ipso stanowić naruszenia praw/interesów mniejszości. Uznaję postulat Autora w kwestii objęcia prawem dysydentów wprowadzenia w spółce voting cap i ownership ceiling, lecz niechybnie znajdzie się ktoś, co podniesie, iż takie dziwolągi wprowadzane są w interesie „suwerena” – i basta, dyskusja skończona. Na tle omawianego problemu rzuca się w oczy dotkliwy brak w polskim prawie regulacji dotyczących grup kapitałowych.
Nie przepadam za wytartym komunałem recenzentów, iż omawiana praca wypełnia dotkliwą lukę w literaturze przedmiotu. Owszem, wypełnia, lecz przecież idzie dalej: obnaża nasze luki w sposobie myślenia o prawie, spółce, wspólnikach, ich prawach, interesach, współpracy, oraz – bywa! – sporach i niezgodzie. Koncepcja prawa dysydentów ma znaczenie praktyczne, może pomóc w cywilizowaniu i rozwiązywaniu sporów korporacyjnych.
Recenzent prowadzi blog o corporate governance: www.andrzejnartowski.pl