do Newsy, Spory korporacyjne

Z zainteresowaniem przeczytałem tekst Pani Sędzi dr Anety Łazarskiej pt. „Dlaczego sędziowie nie ufają pełnomocnikom”.

Zdaniem wielu socjologów, bolączką naszego post-transformacyjnego społeczeństwa jest generalnie brak zaufania. Fakt, że dziś o tym publicznie dyskutujemy w kontekście wymiaru sprawiedliwości jest sukcesem grudniowej konferencji zorganizowanej na Uczelni Łazarskiego. Panią Sędzię Łazarską znam osobiście i bardzo szanuję m.in. za działalność naukową. Zgadzając się z postawioną diagnozą – że sędziowie i pełnomocnicy sobie nie ufają, i że przepisy procedury cywilnej stan ten odzwierciedlają, tudzież utrwalają – chciałbym przedstawić perspektywę zawodowego pełnomocnika na poruszone w tekście kwestie.

 

Lata bezczynności w obszarze współpracy między sędziami a prawnikami sądowymi to nie tylko skutek anonimowości.

Anonimowość jest konsekwencją masowości. Zjawisko masowości dotyczy wszystkich obszarów życia społecznego, zwłaszcza miejskiego, i jest po prostu faktem. Masowość dotyczy też sędziów, spraw, pełnomocników. Trendu tego nie da się odwrócić. Starania w tym kierunku byłyby stratą energii, którą można zainwestować lepiej. Realistycznie, przy zjawisku masowości reputacja jest istotna jedynie dla niewielkiej liczby prawników.

Lata bezczynności w tym obszarze to również skutek tego, że w okresie 2001-2012 stawiano nas w opozycji do sądów i sędziów.

Mówiąc wprost, nam i naszym klientom rzucano pod nogi kłody; mówiąc prawniczym żargonem, do postępowania cywilnego wprowadzono skrajny formalizm. Te pomysły nie brały się z próżni, lecz ich autorami nie byli praktykujący prawnicy. Była to przy tym niesprawiedliwa i w gruncie rzeczy naganna taktyka na ograniczenie liczby spraw w sądach.

Przykładów jest aż nadto – (obecnie usunięte) wymaganie aby przedstawiać i potwierdzać za zgodność informacje odnoszące się do umocowania, które powinny być wiadome sądowi z urzędu z racji treści Biuletynu Informacji Publicznej lub oficjalnych stron internetowych (rektor uczelni, marszałek województwa, burmistrz gminy) albo dostępnego online KRS (spółki). Zwrot środka zaskarżenia sporządzonego przez profesjonalnego pełnomocnika bez możności korekty (uznany za sprzeczny z Konstytucją). W ten trend wpisują się też orzeczenia Sądu Najwyższego, które wyjaśniały, że zapłata opłaty sądowej na rachunek sądu apelacyjnego nie uzasadnia odrzucenia apelacji, jak i to, że wniosek o doręczenie uzasadnienia jest równoznaczny z wnioskiem o jego sporządzenie.

Lista absurdów była długa.

Dekada obcowania ze skrajnie formalistycznymi regułkami procesowymi ukształtowała generację prawników. Jest im, oraz ich wychowankom, trudno, nawet obecnie, patrzeć na proces cywilny inaczej, jak na pole minowe.

Profesjonalni pełnomocnicy wielokrotnie dokonują kilku czynności procesowych jednocześnie, ponieważ zwyczajnie się boją lub nie wiedzą, jakie „zwyczaje” panują w danym sądzie.

Dalej, problem tzw. zbędnego materiału dowodowego? Abstrahując od złej woli, o czym szerzej poniżej, są dwie proste przyczyny tego zjawiska (praktyki): zbyt krótkie terminy i dekada rygoru prekluzji w postępowaniu gospodarczym. Krótkie terminy nie przekładają się na sprawność postępowania. To jest fikcja rangi olbrzymiej.

Chciałbym kiedyś zobaczyć sędziego, który w dwa tygodnie (za starych czasów) przygotuje odpowiedz na pozew w sporze dot. budowy stadionu piłkarskiego za 350 mln złotych albo sprzeciw od nakazu zapłaty na 8 milionów w dwa tygodnie (obecnie). Ponieważ czasu (m.in. na selekcję dowodów) jest bardzo mało, do sądu leci wszystko hurtem. Lepiej niczego nie pominąć. Logika działania jest prosta: wole mieć nadmiar materiału niż przegrać sprawę, ponieważ coś pominąłem, albo później wykazywać, że nie jestem wielbłądem (wcześniej nie było potrzeby złożenia tego materiału dowodowego)

Nawyki prawników nie wzięły się z próżni.

Jako że, o ile mi wiadomo, w tzw. statystyce sędziego sprawa rozstrzygnięta na kwestiach formalnych warta jest tyle samo, co sprawa rozstrzygnięta co do meritum, nie ma się co dziwić, że sędziowie wielokrotnie wybierali (i wybierają) linię najmniejszego oporu.

Co więcej, o racjonalności ustawodawcy możemy sobie pożartować, ale elementarnym prawem prawnika procesowego byłoby oczekiwać, że sąd przed tą racjonalnością go ochroni. Zadba o to, by proces opierał się przede wszystkim na zdrowym rozsądku, w przeciwnym bowiem razie nie będzie rozumiany ani szanowany przez jego uczestników. Niestety, dotychczas byłyby to nadzieje płonne.

Czy rzeczywiście, aby porozmawiać po podstawie prawnej żądania potrzeby jest osobny przepis? Czy sędzia nie może po prostu zapytać o to na posiedzeniu – Panie mecenasie, jaka jest podstaw prawna żądania? To jest obszar kultury prawnej. Można ja oczywiście zadekretować w formie receptur, ale czy na dłuższą metę jest to dobra taktyka? Mam wątpliwości.

Podkreślę ponownie – nawyki prawników sądowych nie biorą się z próżni. Zawsze są one reakcją na prawo procesowe i praktykę sądową.

Zanim więc zaczniemy mówić o partnerstwie porozmawiajmy o płaszczyźnie bardziej elementarnej.

Profesjonalny pełnomocnik nie jest wrogiem sądu.

Mimo wprowadzenia kontradyktoryjności w 1996 r. nie mówi się nam (w zawiadomieniach na pierwsze posiedzenie), jakich świadków (i czy w ogóle) sąd wezwał. Nierzadko zdarza się, że odmawia się nam udzielenia tych informacji przez telefon. Bywa i tak, że sąd nie dba się o aktualność informacji w systemie informacji sądowej online, który jest genialnym narzędziem pracy.

Każdy z nas ma w kieszeni telefon z emailem, a mimo to wielokrotnie nie zawiadamia się nas o odwołanych terminach posiedzeń. Przyjeżdżamy, całujemy klamkę albo pokornie notujemy informację o kolejnym terminie. Dla oceny tego rodzaju sytuacji nie ma alternatywy. Jest ona tylko jedna: nie szanuje się naszego czasu ani pieniędzy naszych klientów, bo przecież nie jeździmy do sądu za darmo. Prawnik sądowy nie ma absolutnie żadnego sposobu, aby z tym zjawiskami cokolwiek zrobić.

Trudno też inaczej ocenić nieuzasadnione odraczanie rozpraw niż w kategoriach oportunizmu – sędzia ma sprawę z głowy na kilka miesięcy. Niedostatki kierownictwa sędziowskiego są wyłącznie i właśnie tym – niedostatkiem kierownictwa sędziowskiego. Związek ze stopniem przygotowania sprawy przez pełnomocnika jest w najlepszym razie połowiczny. W polskich warunkach jest granica przygotowania procesu w zaciszu kancelarii, której nie da się przekroczyć. Wystarczy, że adwersarz przyjmie taktykę całkowitej blokady informacji.

Oczywiście, docelowo oczekuję partnerskiego traktowania. W końcu mogę być, a nawet powinienem być, pomocnikiem sądu – mogę pomoc rozstrzygnąć sprawę. Rzecz jasna, na korzyść mojego klienta, bo taki jest mój główny i w zasadzie jedyny imperatyw, przynajmniej w aktualnym stanie rzeczy. Nie mam obowiązku być strażnikiem rzetelnego procesu, tym strażnikiem ma być sędzia.

Równie mocno oczekuję sprawnego menadżera procesu. Proces bez pełnomocników może istnieć i funkcjonować, bez sprawnego sędziego już nie bardzo.

Nie zgadzam się, aby efektywnym systemem walki z nadużyciami pełnomocników lub obywateli był system marchewki. Nie znam żadnej jurysdykcji, która dałaby przykład sukcesu takiego podejścia.

System marchewki można stosować, aby promować ugodowe kończenie spraw (zwrot opłat, etc.), ale nadużycia można zwalczać wyłącznie systemem kija.

Wynika to nie tylko stąd, że ludzi można podzielić na dwie kategorie – dobrej (bona) albo zlej (mala) wiary, i z tymi ostatnim, chcąc nie chcąc, spotykamy się na sali sądowej. Wynika to również stąd, że większość prawników, jest, bo musi być, zimno kalkulującymi pragmatykami. Tacy są też klienci. Kto tej cechy nie posiada, albo ją szybko nabywa, albo polegnie. Innymi słowy, tak długo, jak nic mi nie grozi, zaś moim jedynym imperatywem jest interes klienta, będę sprawdzał, gdzie leży granica, i czy mogę ją bezkarnie przesunąć.

System sądowy oprócz tego, że jest miejscem pracy prawników, sprowadza się do świadczenia usług. Do dziś w wielu sądach nie zrozumiano elementarnej i empirycznie dowiedzionej prawdy. Jeden niezadowolony klient opowie o swoim niezadowoleniu 100 innym osobom. Po tym względem reakcja wobec sądu nie różni się od reakcji wobec operatora komórkowego czy dostawcy kablówki. Oczywiście, sądy nie działają dla zysku, ale zarówno sądy, jak i przedsiębiorstwa powinny funkcjonować w sposób sprawny, ku zadowoleniu swoich „klientów”. Reguły transakcji powinny być jasne i przejrzyste, podobnie jak procedura reklamacji.

Niemniej, między rynkiem sądowym a rynkiem zachodzi zasadnicza różnica. Na rynku sądowym nie ma konkurencji. Ostatecznie, praktyczny wybór sprowadza się do tego czy skorzystać z systemu sądowego, czy nie.

Proces nie jest zdarzeniem, które racjonalna osoba rozpoczyna na skutek rzeczywistej woli wszczęcia postępowania. Nie jest to dla niej celem samym w sobie. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce się sądzić. W istocie jednostka, za określone koszty (opłata sądowa, wynagrodzenie prawnika, czas, nerwy, etc.) liczy na uzyskanie określonego rezultatu, którego nie może, działając zgodnie z prawem, osiągnąć samodzielnie. W tym sensie wszczęcie postępowania jest wyrazem bezradności. Zarówno dla powoda, jak i pozwanego postępowanie ma więc charakter przymusowy (niedobrowolny).

Użyteczność – rozumiana w ekonomii jako subiektywna przyjemność, pożytek lub zadowolenie płynące z nabytych usług lub dóbr – z zakupienia od państwa „usługi sądowej” i jej „konsumpcji”, jest więc ujemna. Uczestnik procesu w dobrej wierze nie potrzebuje zachęt.

Z drugiej strony, dłużnik w złej wierze będzie sabotował postępowanie, tzn. za pomocą wszelkich środków utrudniał jego prowadzenie (np. łańcuszkowe zażalenia). Po jego stronie nie występują przecież bodźce skłaniające go do innego działania. System procesowy nie może takich sytuacji tolerować. „Byłoby niebezpieczne i niecelowe uzależniać bieg procesu wyłącznie od dobrej woli stron”, pisał przed wojną Eugeniusz Waśkowski. Podsumowując, sankcje są dla ludzi złej wiary. Brak sankcji uniemożliwia eliminację patologii, osłabia autorytet oraz wizerunek prawa, jak i sądów.

 

+ posts

Dr Bartosz Karolczyk, LL.M. Współzałożyciel ssyp.kylos.pl/korpo. Absolwent oraz stypendysta polskich, jak również amerykańskich wydziałów prawa. Entuzjasta komparatystyki prawniczej w obszarze procesu cywilnego. Praktykuje w Warszawie w dziale postępowań spornych kancelarii Domański Zakrzewski Palinka. Regularnie udziela się naukowo oraz społecznie.

Zobacz także

Dodaj swój komentarz

Ustawa o obligacjach. Komentarz
MAR. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie nadużyć na rynku. Komentarz
Prawo Pocztowe Komentarz
Postępowanie cywilne po nowelizacji. Komentarz dla pełnomocników procesowych i sędziów