In Konferencje/Spotkania, Newsy, Spory korporacyjne

We wtorek 25 czerwca w hotelu Polonia Palace w Warszawie odbył się pod egidą Instytutu Allerhanda I Polski Kongres Sporów Sądowych, Mediacji i Arbitrażu (Allerhand Litigation & ADR Summit). Jak czytamy na stronie Instytutu:

„W wydarzeniu wzięli udział przedstawiciele sądownictwa, renomowanych kancelarii, reprezentanci biznesu oraz środowiska naukowego. Wydarzenie było pierwszą w Polsce próbą całościowego spojrzenia na krajowe i międzynarodowe procedury rozwiązywania sporów w formach konfrontacyjnych i polubownych, a głosy doświadczonych praktyków pozwoliły na uwypuklenie wielu pytań i problemów, z którymi boryka się ta gałąź prawa.”

Miałem przyjemność być uczestnikiem Kongresu, jako przedstawiciel jednego z patronów medialnych Kongresu, czyli korporacyjnie.pl. Zastrzegam jednak, że niniejsza relacja jest subiektywnym wynikiem moich własnych obserwacji i przemyśleń.

Kongres podzielony była na V paneli, tzn. pozwy grupowe; arbitraż inwestycyjny (BIT); arbitraż handlowy i ADR; sprawność postępowania cywilnego oraz oczekiwania klientów wobec prawników, zwłaszcza procesowych.

Od jakiegoś czasu staram się „bywać” na komercyjnych kongresach, seminariach etc., dotyczących szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości. Przychodzę na nie w nadziei, że być może dowiem się czegoś ciekawego, poznam nowy punkt widzenia itd., zwłaszcza że dominuje bardzo słuszna formuła gromadzeniu ludzi z różnych środowisk. Dla mnie największą wartością dodaną jest możliwość obserwacji i słuchania sędziów. To oni bowiem stanowią trzon wymiaru sprawiedliwości, to oni są stosują prawo i są jego twarzą na sali sądowej. Środowisko sędziowskie jest z natury raczej zamknięte i powściągliwe, dlatego też cieszę się na każdą okazję, kiedy mogę posłuchać, co myślą sędziowie.

Spotkania tego rodzaju są z reguły do siebie dość podobne. Najpierw zgromadzonych wita organizator lub moderator. Część merytoryczną zazwyczaj otwiera wystąpienie osoby bezpośrednio związanej z tworzeniem prawa lub, po prostu, polityka. Osoby te, jako że są bardzo ważne, bardzo często się spóźniają. Rozpoczynają od serdecznych przeprosin i następnie przez 10-20 minut wygłaszają mniej lub bardziej okrągłe zdania, po czym równie szybko znikają, tzn. wracają do swoich bardzo ważnych obowiązków. Nic specjalnego z takiego wystąpienia na ogół nie wynika, natomiast opuszczenie sali pozostawia wśród audytorium uczucie pustki i niesmaku, którym wielokrotnie ktoś da publicznie wyraz, ubolewając nad tym, że „Pan X” niestety nie miał czasu wysłuchać ich przemyśleń. Innymi bolączkami takich „eventów” są problemy z zarządzaniem czasem oraz członkowie publiczności, którzy bardziej zainteresowani są słuchaniem własnego głosu, aniżeli tego, co mają do powiedzenia zgromadzeni paneliści.

Pod względem struktury I Kongresie był zorganizowany podobnie. Niemniej, za zarządzanie czasem organizatorom należą się duże słowa uznania, nawet jeżeli odbywało się to kosztem czasu na dyskusję. Nie ma dla mnie nic bardziej irytującego niż nieumiejętność trzymania w ryzach występujących osób. Muszę powiedzieć, że jeżeli miałbym wskazać osoby, po których widać ogromną dyscyplinę publicznego występowania, a przez to szacunek dla słuchacza, to pierwsze miejsca zajęliby dr M. Kożuch z UJ oraz SSR Z. Miczek. Świetne wystąpienia, konkretne, zwięzłe, z motywem przewodnim. O Panu Sędzi mam nadzieję jeszcze napisać w kolejnej części relacji, dość powiedzieć, że gdyby na Kongresie przyznawano nagrodę publiczności… ale wróćmy do początku.

Doktor A. Radwan raczej sprawnie i elegancko poradził sobie z zagospodarowaniem czasu w związku ze spóźniającym się gościem, którym był Pan Mariusz Haładyj, Podsekretarz stanu z Ministerstwa Gospodarki. Na rzecz tego ostatniego muszę też napisać, że pozostał na sali jeszcze długo po swoim wystąpieniu.

Pan Podsekretarz mówił m.in. o udziale MG w dyskusji nad rozwojem ADR w Polsce, o problemie zatorów płatniczych, o roli środowiska prawniczego i administracji publicznej w edukowaniu przedsiębiorców, którzy generalnie nie wiele wiedzą o ADR, a już zwłaszcza o mediacji. O ile podobał mi się wątek edukacji, ta bowiem jest w mojej ocenie kluczowa dla wzrastania społeczeństwa we wszelkich jego przejawach, o tyle zabrakło mi pewnej myśli, która od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju. Konkretnie, dziś wiemy już, że przeróżne problemy życia społecznego są wielowymiarowe, wielopłaszczyznowe – są w nich elementy ekonomii, socjologii, prawa, statystki, ekonomii behawioralnej, psychologii etc. Aby je rozwiązywać potrzebne są multi-dyscyplinarne zespoły specjalistów z różnych dziedzin. Na tym tle razie straszliwie organizacja administracji, która wywodzi się z XIX w., minister A, minister B, etc. i przypisane im kompetencje i budżety. Widać jak na dłoni, że problem świadomość ADR w społeczeństwie, sprawności postępowania cywilnego, ugodowego rozstrzygania sporów, czyli najogólniej – kultury prawnej kłócenia się – nie jest problemem, który samodzielnie rozwiąże taki czy inny minister. Potrzebna jest spójna, kompleksowa polityka (policy), obejmująca szereg innych resortów. Zasmuciło mnie, że z ust Pana Ministra nic na ten temat nie padło.

Potem rozpoczął się Panel I na temat pozwów grupowych, z udziałem Mecenasów P. Pietkiewicza, I. Gabrysiaka, D. Gałkowskiego i M. Wilda. Moderował dr A. Radwan.

Na pierwszy ogień poszła kwestia tego, czy sprawdza się model opt-in. Model ten, będący odwrotnością amerykańskiego modelu class action, polega na tym, że członkiem grupy zostaje się wskutek wyraźnego oświadczenia o przystąpieniu do niej. [W Stanach jest na odwrót (model opt-out), grupa z automatu obejmuje potencjalnie nieograniczoną liczbę członków, natomiast wystąpienie z niej wymaga wyraźnego oświadczenia.] P. Pietkiewicz przyznał, że na temat wyboru modelu w Polsce „nie było dyskusji”, tzn. wybór modelu opt-in był oczywisty. Obawiano się, że model opt-out zostanie uznany za niekonstytucyjny, to raz, a dwa – w modelu amerykańskim problemem są nadużycia i wymuszanie ugód. Zdaniem P. Pietkiewicza model opt-out jest lepszy, lecz aktualnie jest to model niedostępny w Polskich realiach i to się raczej nie zmieni. I. Gabrysiak zgodził się z przedmówcą, zastrzegając, że jego zdaniem model opt-out daje w istocie większy dostęp do sądu, ale oczywiście z pewnymi ryzykami. Przyznał, że ponieważ jest to regulacja zupełnie w Polsce nowa, być może model opt-in był trafnym rozwiązaniem – dopiero się uczymy. Zgodził się z tym M. Wild mówiąc, że tematyka pozwów grupowych musi okrzepnąć. Dodatkowo, mamy jako społeczeństwo problem z kulturą (świadomością) prawną. Pragmatycznie uzupełnił on dyskusję o wyborze modelu, stwierdzając „oczywistą oczywistość”, tzn. jest to sprawa dogmatyczna. Każdy model ma swoje dobre i złe strony, problemy z poszczególnymi tradycyjnymi kwestiami prawnymi występują niezależnie od modelu. W ocenie P. Pietkiewicza model opt-in chroni przed nadużyciami, opt out – raczej nie.

Dr Radwan skierował dyskusję na nowy tor, pytając czy istnieje trzecia droga? D. Gałkowski udzielił jedynej możliwej odpowiedzi, tzn. tak, oczywiście, że tak. Zamiast ograniczać przedmiotowo zakres ustawy[1], co stwarza niebagatelne trudności w jej stosowaniu, posłużyć się kryterium kwotowym lub innymi mechanizmami, np. wymaganiem obowiązkowego udziału oznaczonego podmiotu, np. miejskiego rzecznika konsumentów.

Następnie rozmowa przesunęła się właśnie na zakres przedmiotowy ustawy. Padło pytanie czy wyłączenie dóbr osobistych z zakresu ustawy ”broni się”. Nikt nie potrafił powiedzieć, jak to się stało, że ograniczenie znalazło się w ustawie (w projekcie, który wyszedł z Komisji Kodyfikacyjnej go nie było). I. Gabrysiak oraz P. Pietkiewicz zgodzili się, że to ograniczenie jest „błędem, nieporozumieniem”. I. Gabrysiak wyjaśnił, że wynikają z niego poważne problemy, dochodzi bowiem już na dzień dobry do „dzielenia włosa na czworo”. Jego zdaniem nie ma co czekać i obserwować, tylko jak najszybciej znowelizować ustawę, jeżeli chodzi o jej zakres przedmiotowy.

Kolejne pytanie dr Radwana dotyczyło kwestii ujednolicania roszczeń[2]. P. Pietkiewicz wyjaśnił, że w tym mechanizmie chodziło o dokonanie standaryzacji roszczeń, o pewien kompromis między członkami grupy, a w rezultacie o przyśpieszenie postępowania. W praktyce nie dostrzega on trudności z tym związanych. D. Gałkowski i I. Gabrysiak nie podzielili tego poglądu. Ich zdaniem problemy są i jest to jeden z najbardziej czasochłonnych i wymagających obszarów pracy nad sprawą, i to abstrahując od teoretycznych rozważań, co się z takimi uzgadnianymi roszczeniami dzieje, czy dochodzi do zrzeczenia się roszczenia w pewnym zakresie itd.

Zdaniem M. Wilda wspólna podstawa faktyczna jest fundamentalną sprawą dla postępowania grupowego i źródłem najbardziej zajadłych polemik w sądach. Pojawia się bowiem pytanie o charakter wyroku ustalającego odpowiedzialność (jest to jeden z wariantów powództwa grupowego, obok żądania o zasądzenie)[3]. Czy ma on charakter prejudycjalny? Jak jest jego relacja do wyroku wstępnego? Czy trzeba następnie przeprowadzić 150 postępowań dowodowych, aby wykazać szkodę każdego z członków grupy? Jeżeli tak, to cel ustawy osiągnięto jedynie połowicznie. Jeżeli nie, to jak to się ma do obowiązujących zasad procesowych, że powód musi wykazać wysokość swojej szkody?

W mojej ocenie dyskusję tę rozjaśnił nieco P. Pietkiewicz mówiąc, że chodzi o „wspólny mianownik”, czyli wspólne dla wszystkich zdarzenie, które doprowadził do szkody. Wypowiedź tę rozumiem w ten sposób, że szkoda jest wspólną okolicznością sprawy, ale tylko w sensie potocznym. Zdaniem P. Pietkiewicza wspólne dla wszystkich członków grupy jest to, że na skutek niedochowania należytej staranności przez podmiot X doszło do powodzi, że z tej samej przyczyny dopuszczono do obrotu produkt Y. To jest tym wspólnym mianownikiem, a nie to, że wiele osób poniosło w następstwie szkodę. Wysokość szkody i zindywidualizowane okoliczności bądź kryteria powinny być ustalane bądź stosowane na etapie dopuszczania do grupy, czyli ustalania składu grupy. Pozwany może kwestionować skład grupy[4]. To wówczas powinno się rozstrzygać zarzuty, jak np. przedawnienie, a nie na późniejszym etapie postępowania.

Kolejna sprawa to ustalanie wpisu i kaucja na zabezpieczenie powództwa. W ocenie D. Gałkowskiego pod tym względem praktyka sądowa jest dobra. Sądy stosują opłatę tymczasową, a wpis końcowy ustalany jest po ustaleniu składu grupy. To inaczej nie może działać. Podobnie jest z kaucją, choć powinna być dopuszczana także w innej formie, niż gotówkowa. Poza tym rozwiązanie, aby to reprezentant, który jest powodem, wnosił tę kaucję niesie ze sobą pewne wyzwania w praktyce. Również zdaniem I. Gabrysiaka kaucja nie stanowi tamy dla powodów, jednak regulacja jest szczątkowa. P. Pietkiewicz dodał, że kaucja rzeczywiście nie pełni funkcji, do jakiej została wprowadzona. Dzieje się tak dlatego, że jest ustalana zbyt późno (z perspektywy pozwanego), czyli po ustaleniu składu grupy. Inna rzecz, że ze względu na reglamentację w obszarze kosztów zastępstwa procesowego może ona wynieść maksymalnie około 43 tys. złotych; to w tego rodzaju sprawach nie jest dużo.

Panel zakończył się dwa wątkami. Po pierwsze, zdaniem panelistów prowadzenie postępowania przeciwko Skarbowi Państwa nie różni się od prowadzenia sporu przeciwko podmiotowi prywatnemu. Skarb nie chce się ugadzać, ale – jak podkreślił M. Wild – decyzja w zakresie ugody nie leży w gestii Prokuratorii Generalnej. Po drugie, zarówno w ocenie P. Pietkiewicza, jak i I. Gabrysiaka możliwości na rynku postępowań grupowych są duże i tych spraw powinno być coraz więcej. Trudno jednak powiedzieć, czy powstanie plaintiff bar (wyspecjalizowane kancelarie i pełnomocnicy od postępowań grupowych).

Kilka słów komentarza:

Dyskusja była niezła, chociaż jak dla mnie za bardzo „uczesana” i nieco wtórna. Zabrakło mi w niej jakiś nowych myśli, a przede wszystkim dwóch istotnych elementów, które moim zdaniem przesądzają o tym, że plaintiff bar w Polsce raczej szybko nie powstanie, a i tezy o wielkości rynku są mocno dyskusyjne. Po pierwsze, kwestia rozliczenia kosztów procesu. Po drugie, punitive damages, czyli odszkodowanie retorsyjne. Omówmy te zagadnienia na konkretnych liczbach.

W USA obowiązuje tzw. American rule, czyli każdy płaci za siebie bez względu na wynik procesu. W praktyce chodzi o koszty zastępstwa, koszty sądowe są bowiem minimalne – w USA nie ma wpisu stosunkowego[5] etc. W przypadku udanego powództwa powód musi z zasądzonej kwoty „odpalić” pełnomocnikom wynagrodzenie za sukces (success fee)[6].

Moim zdaniem w Polsce obowiązuje ta sama zasada (!), a to ze względu na reglamentację w rozliczaniu kosztów zastępstwa. Jeżeli prowadzę sprawę grupy 700 osób i od głowy biorę 1000 zł za I instancję, to łączne, czyste koszty (obowiązkowego i zawodowego) zastępstwa procesowego wynoszą dla grupy 700.000. A ile mogę dostać od pozwanego, jeżeli wygram? Maksymalnie około 43.000 złotych[7]. To z czego grupa ma zapłacić pozostałe 657.000 złotych?[8] Ano z własnej kieszeni. Ile wobec tego musi być warte roszczenie grupy, aby ta cała impreza się w ogóle opłacała? Pozostawię tę matematyczną zabawę Państwu wraz z pytaniem, czy te wyliczenia powinny mieć w ogóle miejsce, skoro celem ustawy miało być umożliwienie sądzenia się o non-recoverable claims i korzystanie z ekonomii skali.

Istotna różnica między PL a USA sprowadza się do tego, że w USA w wielu przypadkach, a zwłaszcza w kontekście ochrony konsumentów czy pozwów przeciwko państwu (a więc typowe obszary dla class action) mamy do czynienia z odwróceniem American rule (fee-shifting statutes), czyli z tzw. British rule. Koszty obu stron ponosi przegrany. Wtedy to ma sens, tak? Pozostałe 653.000 złotych musi oddać grupie pozwany. Dobry bodziec do ugody? Tak jest u nas, ale tylko w teorii. Ze względu na reglamentację zwrotu kosztów zastępstwa procesowego jest zupełnie inaczej. Bodźca brak.

Druga kwestia to odszkodowanie retorsyjne, z rożnych, mniej lub bardziej słusznych powodów, odrzucane w większości zachodnich jurysdykcji. Odszkodowanie takie nie jest zasądzane z automatu. Muszą być spełnione pewne przesłanki, do których należy najczęściej wykazanie malicious intent, czyli w pewnym sensie złej wiary, złego zamiaru, np. świadoma i akceptowana przez zarząd polityka dyskryminacji kobiet w zakładzie pracy, albo świadoma i akceptowana przez zarząd polityka niewypłacania odszkodowań z polis ubezpieczeniowych etc. Idea jest taka, aby „dać nauczkę” pozwanemu. 

U nas, jak i w całej Europie, mamy teorię kompensacji – nie dostaniesz od sądu więcej, aniżeli twoja szkoda. No ale czy szkodą nie jest też 700.000 złotych, które musiała wyłożyć grupa na pełnomocnika? No niby tak, więc pozwany zwróci Tobie koszty, o ile wygrasz.  Ale przecież…

Aby dalej zilustrować ekonomię tych sporów a aktualnym otoczeniu prawnym[9], załóżmy że każdy grupa ma dwie podgrupy: 350 osób poniosło szkodę po 2000 złotych, 350 osób poniosło szkodę po 5000 złotych. Załóżmy, że pełnomocnik weźmie po 400 złotych od członków I grupy, i po 1000 złotych od członków 2 grupy (20% wysokości roszczenia, czyli maksymalny success fee). Razem mamy: (350×400)+(350×1000)=490.000 złotych.  Załóżmy, że sąd zasądza zgodnie z żądaniem w 100%. Odszkodowanie dla grupy wyniesie: (350×2000)+(350×5000)=2.450.000 złotych. Minus koszty zastępstwa, czyli około 450.000, zostaje 2.000.000. To mamy tę kompensację czy nie?

Na koniec pewnie warto było wspomnieć o zupełnie świeżych, bo bodajże z 11 czerwca, rekomendacjach Komisji Europejskiej w sprawie wprowadzenia przez Państwa Członkowskie procedury umożliwiającej dochodzenie masowych roszczeń z tytułu naruszenia prawa konkurencji (collective redress). Temat ten przybliżę Państwu już wkrótce.

CDN

Z weekendowym pozdrowieniem,

BK

Foto na sliderze: Źródło: Instytut Allerhanda


[1] Art. 1 ust. 2. Ustawa ma zastosowanie w sprawach o roszczenia o ochronę konsumentów, z tytułu odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny oraz z tytułu czynów niedozwolonych, z wyjątkiem roszczeń o ochronę dóbr osobistych.

[2] Art. 2 ust. 1. Postępowanie grupowe w sprawach o roszczenia pieniężne jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy wysokość roszczenia każdego członka grupy została ujednolicona przy uwzględnieniu wspólnych okoliczności sprawy.

[3] Art. 2 ust. 3. W sprawach o roszczenia pieniężne powództwo może ograniczać się do żądania ustalenia odpowiedzialności pozwanego. W takim przypadku powód nie jest obowiązany wykazywać interesu prawnego w ustaleniu.

[4] Art. 15. W wyznaczonym przez sąd terminie, nie krótszym niż miesiąc, pozwany może podnieść zarzuty co do członkostwa określonych osób w grupie lub podgrupach.

[6] W Polsce taki wariant też jest dopuszczalny. Zob. Art. 5. Umowa regulująca wynagrodzenie pełnomocnika może określać wynagrodzenie w stosunku do kwoty zasądzonej na rzecz powoda, nie więcej niż 20 % tej kwoty.

[7] Strona przegrywająca jest obowiązana zwrócić przeciwnikowi na jego żądanie koszty niezbędne do celowego dochodzenia praw i celowej obrony (art. 98 § 1 k.p.c.). Ze względu na wymaganie profesjonalnej reprezentacji do niezbędnych kosztów procesu zalicza się m.in. wynagrodzenie profesjonalnego pełnomocnika, jednak nie wyższe niż stawki opłat określone w odrębnych przepisach.

[8] Abstrahuję tu od opłaty sądowej, która może maksymalnie wynieść 100.000 złotych, i którą w razie wygranej powód dostanie od pozwanego.

[9] Pomijam kwotę opłaty sądowej. 

+ posts

Dr Bartosz Karolczyk, LL.M.Współzałożyciel ssyp.kylos.pl/korpo. Absolwent oraz stypendysta polskich, jak również amerykańskich wydziałów prawa. Entuzjasta komparatystyki prawniczej w obszarze procesu cywilnego. Praktykuje w Warszawie w dziale postępowań spornych kancelarii Domański Zakrzewski Palinka. Regularnie udziela się naukowo oraz społecznie.

Recommended Posts

Leave a Comment

Ustawa o obligacjach. Komentarz
MAR. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie nadużyć na rynku. Komentarz
Prawo Pocztowe Komentarz
Postępowanie cywilne po nowelizacji. Komentarz dla pełnomocników procesowych i sędziów